Umiędzynarodowienia
Praca zdalna, czyli może nie tu, ale teraz, zaraz i naraz
Zastanawiam się, o co chodzi wszystkim, którzy w różnorakich miejscach publikują rozmaite sposoby na to, jak nie nudzić się w czasach zarazy – czytaj: pracując zdalnie. Moje biuro to nie dziekanat – zajmujemy się katedrami, czyli wspieramy pracowników naukowo-dydaktycznych w różnych sprawach administracyjnych + prowadzimy administracyjnie podyplomówkę, więc wydawałoby się – w czasie, kiedy wstrzymano zajęcia – NUDA!
Otóż ja się nie nudzę, ba, ledwo wiążę koniec z końcem, próbując ogarnąć zdalnie, by cała ta wirtualna rzeczywistość skutkowała całkiem realnymi efektami.
Cały mój zespół od 7:30 do 15:30 jest w kontakcie w Hangouts czacie, korespondujemy z wykładowcami, czasem odzywają się jacyś słuchacze podyplomowych. Ogarniamy także pocztę realną (nie mamy w uczelni elektronicznego obiegu), czyli ktoś odwiedza kancelarię (ostatnie dni w uczelni była 1 osoba – reszta pracuje zdalnie) i informuje co do kogo przyszło i czy może poczekać czy też trzeba wysłać dalej. Przychodzą dokumenty do recenzji – te wysyłamy na wskazany przez zainteresowanego adres, albo rachunki, czy umowy dotyczące już wykonanych zajęć – tu skanowanie, mail do uprawnionych do podpisania, a po akceptacji przez nich zgodnie z obiegiem dokumentów. Dołączamy maile z akceptacją, albo skanowane dokumenty z podpisami – oryginalne podpisy będziemy uzupełniać w lepszych czasach. Nie ma wyjścia, inaczej musielibyśmy czekać, aż ktoś przyjedzie podpisać – a tego chcemy uniknąć.
Rozpoczynając pracę zdalną myślałam sobie: „O, fajnie będę w domu, to i obiad ogarnę i psa przytulę i jeszcze w spokoju POL-on dokończę, bo to ja uzupełniam informacje o prowadzonych zajęciach – ręcznie, więc idzie niespiesznie”. A tu co? Ledwo wygospodarowałam chwilkę na drugie śniadanie i kibelek! POL-on szczęśliwie przedłużony do kwietnia.
No nic, liczę na to, że jak już troszkę się przyzwyczaimy i nauczymy tej odmiennej rzeczywistości, to pójdzie sprawniej. Na razie wszyscy troszkę błądzimy, troszkę nie wiemy, czy tak można, więc dopytujemy, próbujemy różnych rozwiązań – czy lepiej czat, czy maile, jak z telefonami, czy przełączenie na komórkę zda egzamin. Czy pisać do rektora pytania dotyczące jednostki, w sytuacji, kiedy on ma na głowie ogarnięcie całej uczelni, a może podjąć decyzję samemu. I jeszcze kartka na drzwi, jakby jednak ktoś przyszedł i może info na stronę, jak sobie z czymś radzić. O czym jeszcze należałoby pomyśleć i co przewidzieć? Słowem, wydeptujemy nowe ścieżki i poznajemy się nawzajem. To faktycznie niezwykłe doświadczenie – wiele mówi o nas samych: widać jak na dłoni, kto chciałby nieco wykorzystać sytuację dla siebie, a kto myśli o całym zespole o uczelni jako naszym wspólnym miejscu pracy i ma świadomość tego, że jesteśmy tak silni, jak najsłabsze nasze ogniwo, więc warto się wspierać i dbać o siebie na wzajem. Może i ciut patetycznie to brzmi, ale i czas jest trochę taki szczególny. W Uczelni pusto – niezwykłe wrażenie – wszak dopiero rozpoczął się semestr, ulice puste – co trochę tylko słyszę pogotowie na sygnale – i jakoś mi tak dziwnie z tym.
Ciekawe, jak w Wasze odczucia w tej rzeczywistości, czy to ja mniej ogarniam, czy i u Was zdalne pracowanie kosztuje więcej czasu i zaangażowania, niż praca w tradycyjnym wydaniu. A w ogóle, to sobie tak myślałam, jak niezwykle się poskładało z Forum Dziekanatów – wyobrażacie sobie obecną rzeczywistość bez niego?