Dziekanatowa
Rekrutacja, która była i której nie będzie

Tegoroczna rekrutacja (niedoszłych) studentów-cudzoziemców doskonale oddaje sens powiedzenia „obyś żył w ciekawych czasach”. Jeszcze niedawno – dosłownie kilka dni temu – w węższym gronie zastanawialiśmy się nad najczarniejszym możliwym scenariuszem sporu między MNiSW a MSZ dotyczącym dokumentów poświadczających znajomość języka wykładowego. Wydawało się wówczas, że pewne rozwiązania są zbyt nierealne, by brać je na poważnie. Tymczasem właśnie taki wariant, dotąd odrzucany jako skrajnie nieprawdopodobny, zaczął się materializować. Jak bowiem inaczej można określić sytuację, kiedy:
- 1 lipca wchodzą w życie nowe przepisy dotyczące rekrutacji studentów z zagranicy (ustawa z 4 kwietnia 2025 r. o zmianie niektórych ustaw w celu wyeliminowania nieprawidłowości w systemie wizowym Rzeczypospolitej Polskiej, Dz. U. z 2025 r. poz. 1027). To środek sezonu rekrutacyjnego, co oznacza funkcjonowanie dwóch trybów: rekrutacji na zasadach obowiązujących do 30 czerwca, zarezerwowanej dla kandydatów odważnych i zdeterminowanych, oraz rekrutacji na zasadach obowiązujących od 1 lipca, czyli tej mainstreamowej.
- Do wspomnianej ustawy odnosi się rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 30 lipca 2025 r. dotyczące rodzajów dokumentów poświadczających znajomość języka wykładowego. Rozporządzenie to określa, w jaki sposób należy weryfikować kompetencje językowe kandydatów na studia. Powinno było zostać opublikowane najpóźniej 1 lipca, aby umożliwić uczelniom stosowanie jednolitych zasad w bieżącej rekrutacji. Tak się jednak nie stało. Dyskusje nad katalogiem dokumentów trwały nadal. Eksperci środowiska akademickiego aktywnie w nich uczestniczyli, wskazując zagrożenia wynikające z różnych wariantów. Mimo to termin 1 lipca minął, a końca rozmów nie było widać. Ostatecznej wersji oczekiwano do 18 lipca, co oznaczało, że od 1 do 18 lipca uczelnie prowadziły rekrutację w warunkach poważnej luki formalnej.
- 18 lipca mija, a rozporządzenia nadal nie ma. Pojawiają się jedynie ustne zapewnienia, że jego ostateczny kształt nie będzie odbiegał od projektu. W tej sytuacji uczelnie inwestują zasoby organizacyjne, ludzkie i finansowe w przygotowanie egzaminów językowych opartych na tych zasadach. Skala organizacji egzaminów jest znacznie większa niż dotąd. Wiele uczelni przeprowadza je z dużą starannością, obejmując znacznie liczniejszą grupę kandydatów. Nawet ci, którzy dotąd byli ostrożni, zaczynają podejmować decyzje rekrutacyjne. Harmonogramy są napięte, a rozporządzenie miało pojawić się do 18 lipca i zgodnie z zapewnieniami nie miało się już zmienić. Tymczasem kandydaci muszą przejść kolejne etapy procesu, w tym złożyć wniosek o wizę i ją uzyskać. A wiadomo przecież, że sama procedura wizowa bywa czasochłonna i niejednokrotnie skutkuje rozpoczęciem studiów przez studentów zagranicznych dopiero w drugiej połowie października lub jeszcze później.
- Czekamy dalej. Mimo sezonu urlopowego atmosfera robi się coraz bardziej nerwowa. Okazuje się, że MNiSW nie osiągnęło porozumienia z MSZ. Nieoficjalnie wiadomo, że głównym punktem spornym są egzaminy językowe przeprowadzane samodzielnie przez uczelnie. Równocześnie pojawiają się sygnały, że niektóre uczelnie być może zachowają możliwość organizowania takich egzaminów, co budzi nadzieję, że nie wszystko jeszcze stracone. Tymczasem zbliża się sierpień. Gdzie i kiedy kandydaci mają teraz szukać egzaminów z języka? W przypadku języka angielskiego sytuacja jest jeszcze do opanowania (jeżeli ktoś jest na tyle zdeterminowany) – część egzaminów można zdawać online, oferuje je wiele centrów egzaminacyjnych, a wyniki bywają dostępne już po kilku dniach. Dużo trudniejsza jest sytuacja z państwowym egzaminem z języka polskiego. Jest on organizowany przez wyznaczone jednostki, cztery razy w roku, z ograniczoną liczbą miejsc i zamkniętym systemem rejestracji. Warto też zauważyć, że większość cudzoziemców podejmujących studia w języku polskim pochodzi z krajów słowiańskich, takich jak Ukraina czy Białoruś, i niekoniecznie dysponuje formalnym certyfikatem.
- 31 lipca opublikowane zostaje rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 30 lipca 2025 r. w sprawie rodzajów dokumentów poświadczających znajomość języka wykładowego. Nowe przepisy całkowicie wykluczają możliwość organizowania egzaminów językowych przez uczelnie.
Sytuacja ta jest absurdalna na kilku poziomach. Oczywiście uczelnie nie wiedziały, jakie będą ostateczne zasady gry, więc nie powinny – nawet kierując się zasadą największej staranności i zaufaniem do deklaracji instytucji publicznych – przeprowadzać egzaminów na własną rękę. Nawet jeśli działały zgodnie ze standardem CEFR, powinny były uwzględnić możliwość, że ten sposób potwierdzania znajomości języka zostanie ostatecznie wykluczony z rozporządzenia. Co jednak miały zrobić, skoro przepisów wykonawczych nie było, a rekrutacja trwała? Przecież nie da się przesunąć początku roku akademickiego. Tym bardziej że w przestrzeni publicznej pojawiały się wyraźne zapewnienia ze strony MNiSW, iż finalna wersja rozporządzenia będzie zgodna z projektem.
Tę decyzję należało było podjąć znacznie wcześniej – co najmniej pół roku temu. Wystarczyło jasno określić zasady, z góry wykluczając możliwość przeprowadzania egzaminów językowych przez uczelnie. Oczywiście byłoby to możliwe, gdyby również sama ustawa została przyjęta z odpowiednim wyprzedzeniem. Albo wręcz przeciwnie – gdyby weszła w życie dopiero w 2026 roku, dając wszystkim stronom czas na przygotowanie, zarówno uczelniom, jak i kandydatom. Wówczas instytucje mogłyby już od początku informować kandydatów, że wymagany jest zewnętrzny certyfikat językowy.
W obecnej sytuacji uczelnie stają przed trudnym wyborem: albo same podważą swój autorytet, uznając dotychczasowe działania za nieważne, albo przeniosą odpowiedzialność na wyższy poziom systemu. Jak bowiem wytłumaczyć kandydatowi, który rzetelnie przygotował się do egzaminu i go zdał, że jego wynik jest nieważny? Że może co najwyżej oprawić go w ramkę i powiesić na ścianie, bo... egzamin został przeprowadzony bez podstawy prawnej, bo przepisy miały być inne, ale wyszło jak wyszło.
Niezależnie od wymiaru ludzkiego pozostaje pytanie, jak wyjaśnić kandydatowi, że mimo zainwestowanego czasu nie zostanie przyjęty na studia w Polsce. Kosztów może żal mniej, bo te uczelnie i tak będą zwracać. Ale co powiedzieć osobie, która postępowała zgodnie z obowiązującymi wtedy informacjami? Co jej doradzić? Certyfikat z angielskiego można jeszcze dorobić w krótkim czasie, ale co z językiem polskim? Najbliższy możliwy termin państwowego egzaminu przypada na listopad. Nie obejmuje on poziomu B2, który jest najczęściej wymagany. Dostępne są jedynie poziomy B1, C1 i C2. Czy w takim razie uczelnie powinny wystawiać decyzje warunkowe, choć wiadomo, że to rozwiązanie niepewne? Kandydat mógłby wówczas zostać przyjęty warunkowo i zobowiązany do dostarczenia certyfikatu w trakcie semestru. Przymknąć oko i mieć nadzieję, że konsul nie zauważy?
Obawiamy się, że jedynym rozwiązaniem – po wielkich przeprosinach, które i tak pewnie nie zostaną zrozumiane (bo nie ma jak tego zrozumieć) – jest szczere i serdeczne odradzenie studiów w Polsce wszelkim cudzoziemcom. Co prawda, uczelnie stawiają na internacjonalizację, a osoby odpowiedzialne za rekrutację studentów z zagranicy bardzo mocno angażują się w swoją pracę, starając się wspierać ich w dążeniach, jednak – mając na uwadze ich dobro – wydaje się, że dla wielu kandydatów w tym roku możliwości podjęcia studiów w Polsce zostały ostatecznie zamknięte. Ciekawe, że dokładnie rok temu o tej samej porze wydawało się to samo, a jednak jak widać, można jeszcze bardziej.
Po publikacji rozporządzenia otwieramy się chyba już tylko na tłumaczy przysięgłych z języka, w którym odbędzie się kształcenie. Kto wie, może któryś z nich zechce u nas podjąć studia… Uczelnie powinny natomiast zabezpieczyć rezerwy finansowe na pokrycie roszczeń sądowych swoich niedoszłych studentów.